wtorek, 17 maja 2011






Gdy natrętnie poukładałam już sekundy tego przedpołudnia, z błogiego zachwytu działania w dźwiękach świeżo odczyszczonego jamnika o wyglądzie jamnika marki hitachi, wyrwała mnie grana nokią etiuda pianina...o tej porze to musi być on...wyświetlacz bezczelnie potwierdzał obawę, jakby szyderczym śmiechem rozjaśniał wnętrze właśnie sprzątanej chałupy, podkreślając to czego się nie uda w tych zaplanowanych sekundach wykonać.
-no cześć
-tak jestem w domu
-już się dobrze czuję
-ale ja teraz sprzątam a za chwilę idę pod prysznic a potem na wywiadówkę, ale muszę wyjechać wcześniej by zdążyć do lekarza...
-no dobra to za ile będziesz?
-ok
Wskoczyłam szybko pod prysznic, jeszcze cisnęłam z wyrzutem spojrzeniem w brudny sedes, dla choć odrobiny przyjemności szybko sięgnęłam po lawendowy żel pod prysznic.
Tarłam szybko ciało złorzecząc, zgwałcił mój dzień, jeszcze w dodatku najprzyjemniejszą chwilę. Woda smutno rozgrzewała pocieszając, ech nie mogę z tobą dłużej zostać, nie chcę by mnie zaskoczył nieubraną. Mimo protestów, opuściłam dźwignię, prysznic jeszcze chwilę się skarżył roniąc łzy. Smutnym wzrokiem powiodłam po oliwkowym balsamie do ciała...nie dziś, wskoczyłam w majtki i podkoszulkę po czym ubrałam się pośpiesznie kontrolując czy za oknem nie pojawia się wypasiona terenówka szefa.
Przyjechał wybadać sytuację...ile można by jeszcze, zorientowała się, czy nie
Co z tego, że wiem. Nie potrafię szczekać. Z furią przekręciłam na rmf/fm, głośno i rytmicznie wydzierała się jakaś laska której wypocin nigdy nie zapamiętam
-chcesz coli?
-ciasto?
-proszę
Ciągle mówił, wszyscy mnie wykorzystują, biorą kasę i w dupie mają
-co się stało? (powinnam się była ugryźć w język, wykorzysta element współczucia i przyjaźni którą go obdarzyłam)
Odpakowałam tabletkę do zmywarki, zła na siebie włączyłam ją, niech ryczy i pluje, skoro ja nie umiem. Pogłębiając moją furię znowu otworzyły się drzwi popsutej szafki pod zlew odsłaniając stare pokryte plamami wnętrze. W myślach powiedziałam...tak wiem, za tą całą robotę, powinno mnie być stać chociaż na szafki do kuchni...
Nie równa gra... trzeba grać... jeszcze dwa miesiące i już więcej go nie spotkam, jak wszystkie te cienie, które przehandlowały moją duszę.
na końcu usłyszałam
-jesteś dziś jakaś dziwna

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz