środa, 21 września 2011


tak se rano myślałam:

od pewnego czasu brak w otoczeniu życiowych pokrak mentalnych powoduje, że spada mi odporność na miernotę. jakiś czas temu rozmawiałam z przyjaciółką o takowych. obie jesteśmy w jakimś stopniu narażone na kontakty z takowymi. hmmm konstrukcja nakazuje starać się zrozumieć i jest to kompletnie pozbawione sensu. jeśli coś, ktoś jest chaosem to próba zrozumienia a także walki powoduje wzrost ilości elementów upajających burdelowy kosmos miszmaszu zamkniętego w ciele danego osobnika. można tylko próbować nie zbliżać się do czarnych dziur, które to tylko wchłaniają zaburzając naturalną równowagę wdech/wydech. a jak się nie da minąć? co zrobić gdy się jest na skraju? jak utrzymać równowagę opędzając się od muchy? dzieci to zamykają oczy i już nie widzą,już ich nie ma i tego brzydkiego też.

a potem zaczął się zwyczajny dzień:

wyruszyłam do miasta odebrać dziecię ze szkolnej wycieczki. gorąco i sennie. użyłam piątego biegu słuchając w radiu nr3 dyskusji za lub przeciw wysokiemu punktowaniu rozmów telefonicznych w trakcie prowadzenia pojazdu mechanicznego. uśmiałam się do wspomnienia, kiedy to po wypiciu 2 albo 3 drinków u sąsiadki wsiadłam w samochód i klepiąc smsa do bliskich co już czekali na podwórku poczułam się mega nieodpowiedzialnie. puste ulice, słońce bezczelnie rozprasza się na porysowanej siekierą szybie (uśmierciłam tego pamiętnego mroźnego poranka 2 skrobaczki). zajechałam na rozkopany pełen twórczych dziur szkolny parking wcześniej dając radę wyprzedzić traktor za którym się wlekłam 20 per ałer po mieście z pół kilometra zanim sytuacja była sprzyjająca. 12:30. powinni być o pierwszej. upewniłam się co do tego w klasie i na świetlicy. cofnełam się o krok w trakcie zamierzonego wyjścia na szkolne podwórko spostrzegłszy sklepik szkolny. zakupiłam dwa lizaki dla siebie i córki, oraz pączka dla niej a dla siebie bułkę z kremem. oczywiście się pomyliłam i zjadłam pączka...nie da się elegancko zjeść pączka, uznałam. nie z taką ilością mokrego lukru. właśnie chciałam się podzielić tymi spostrzeżeniami klepiąc smsa do przyjaciela gdy nadleciała osa. wykonałam taniec puszczając w eter smsa o formie: włśndmnij. póżniej tłumacząc kolejnym manewrowałam na parkingu pomiędzy dwoma zastawiającymi mnie samochodami. udało się, byłam z siebie dumna (wysłać smsa). włóczyłyśmy się po lidlu z córą, to taka forma spędzania czasu rodzinnie przez wieśniaków takich jak ja :) ruszyłyśmy do domu. wzrokowo dostrzegłam w oddali grupkę roześmianych i mocno nie zdecydowanych dziewcząt...wiedziałam......cóż, oglądając paluszki krabowe lecące z bagażnika w naszym kierunku udało się wyhamować oszczędzając ich istnienia. se pomyślałam, że może czas w końcu zamontować tą wcześniej wydającą się zupełnie zbędną półeczkę oddzielającą bagażnik od części ludzkiej. potoczyłyśmy się dalej i po jakimś czasie ujrzałam z podrzędnej nieśmiało wytaczającego się peżota, po czym w obecności dziecka użyłam określenia kompletnie nie pasującego do płci męskiej zasiadającej za kierownicą wcześniej dodając część składową mowy polskiej zwaną zaimkiem (gdzie...). dotarłyśmy na podwórko sąsiadki całe i zdrowe i szczęśliwie zasiadłyśmy przy kawie córka zasiadła na traktorze kolegi. lubię swoje mikroprzygody, bawi mnie moje nudne życie. znów uśmiecham się do siebie i z siebie.


http://www.youtube.com/watch?v=F1r6GcPqFSo

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz